Cześć, cześć, cześć!
Po 20 dniach nieobecności znowu do Was wracam. W ogóle można powiedzieć, że wracam do świata żywych. Choróbsko ciągnie się niemiłosiernie, ale wydaje mi się, że jest już lepiej. Mimo, że jest ciepło, zaopatrzyłam się w gruby szalik i czapkę, bo wieczory coraz częściej dają w kość. Teraz profilaktyka jest moim bratem. Liczę na to, że będzie coraz lepiej. Przynajmniej na plus jest to, że kontuzja (odpukać) odeszła w niepamięć, więc wreszcie mogę wrócić na zajęcia z tańca i z szermierki. Mam spore zaległości, niestety.
W skrócie opowiem Wam o wszystkich najważniejszych rzeczach, które wydarzyły się przez ten czas. Przede wszystkim dostałam wreszcie swoją wymarzoną pracę na recepcji i jest cudnie. Oby tak zostało. Kraków zaczynam ogarniać coraz bardziej, ale w dalszym ciągu Stare Miasto jest mi obce. Jakoś brak czasu i kiepski stan zdrowia ostatnio nie pozwalał na wędrówki po rynku, ale pewnie wkrótce to się zmieni. Zaklimatyzowałam się w tym mieście na dobre! Mówię Wam, że tu jest zupełnie inaczej. Jestem wreszcie SZCZĘŚLIWA, bo odnalazłam swoje miejsce na Ziemi. Nie pomyliłam się, wybierając akurat Kraków.
Na zajęciach uczyłam się ostatnio początków teatru i wiecie co..? Zdziwicie się, ale to, co nam wciskają w szkołach, że podwaliny dał teatr grecki, to jest totalny bullshit! Tak naprawdę wszystko zaczęło się od teatru cienia i... A wicie co? Może nie będę Wam tego opisywała. Lepiej w wolnej chwili machnę o tym felieton, o!
Na zajęciach z wiersza uczyliśmy się przede wszystkim intonacji i rytmu. Pan Korwin - Kochanowski opowiadał nam o tym, gdzie w wierszu znajduje się średniówka i pauza klauzlowa i co to takiego jest. Co to są za wynalazki, czym się różnią i po co się je używa? Już Wam mówię! Obie są punktami podziału w wersie. Znajdują się one w wierszach tonicznych, sylabicznych i sylabotonicznych.
Średniówka w wierszu jest zawsze mniej więcej w środku wersu, czyli jeśli przykładowo bierzemy pod lupę jedenastozgłoskowiec, to średniówka występuje po 6 sylabie (w trzynastozgłoskowcu po 7), a pauza klauzulowa jest na końcu wersu - po kolejnych 5 sylabach.
Jedna i druga nadają wierszowi odpowiedni rytm. Dzięki temu występuje także dostosowana do tekstu intonacja, a co za tym idzie - powstaje EFEKT, czyli wytworzenie napięcia, odpowiedniej atmosfery i naniesienie emocji na tekst. To wszystko jest możliwe właśnie dzięki średniówce i pauzie. Różnica między nimi jest taka, że przy średniówce powstaje tak zwana antykadencja, czyli ton głosu idzie do góry, co pokazuje, że za chwilę dopowiemy coś do tego, ale zawieszamy na krótką chwilę głos, na tym krótkim dźwięku, tworząc napięcie. Po chwili dokańczamy wers kończąc pauzą klauzulową i tutaj ton głosu idzie w dół, czyli powstaje dekadencja (bez względu na to czy jest przerzutnia czy nie - a najczęściej jest, bo własnie chodzi o przytrzymanie głosu, żeby zrobić odpowiedni nastrój, a nie jak panie w szkole uczą, żeby lecieć dalej). Jest to świetny zabieg, dzięki któremu publiczność jest Wasza. Pod warunkiem, że tego nie skaszanicie!
Trochę to wszystko jest jeszcze dla mnie czarną magią, ale wiem już, że "Pana Tadeusza" nie można sobie tak po prostu odklepać, bo zgubi się rytm i to w ogóle nie będzie to samo. Skoro to jest napisane wybitnie, wszak to trzynastozgłoskowiec, to i trzeba to odpowiednio powiedzieć. Na pewno wymaga to bardzo dużo pracy, ale wierzcie mi- efekty są wymierne.
Z kolei na zajęciach z dykcji, oprócz, rzecz jasna, ćwiczeń na dykcję, które zawsze poprzedza odpowiednia rozgrzewka, i ćwiczeń oddechowych, również uczyliśmy się odpowiedniego modulowania głosu. W tym przypadku nauczyliśmy się, że wszystkie 6 samogłosek, które znajdują się w języku polskim (a, e, i, o , u, y) zawsze w każdym wyrazie delikatnie wydłużamy, a wszystkie wyrazy mówimy wolniej niż zazwyczaj. Poza tym, jeśli w wyrazie mamy przykładowo dwie takie same litery obok siebie, jak np. WANNA, PANNA, itd. to tego n nie dublujemy w wypowiedzi, tylko mówimy pierwsze n i delikatnie przeciągamy jego wymowę i powstaje PAN__A. I malutkie utrudnienie, bo jeśli taka sama sytuacja jest pomiędzy wyrazami, przykładowo: Rycerz z Zarzecza, reżyser z Zarzecza - staramy się wypowiedzieć każde "z" osobno, w żadnym wypadku nie może być powiedziane pojedynczo, czyli nie : Rycerz (z)arzecza i reżyser (z)arzecza. Nie wiem czy to jest wystarczająco obrazowo pokazane, ale jęsli ktoś będzie chciał z tego czerpać, to może się połapie, a jak nie, to piszcie, wyjaśnię!
Kolejna sprawa, skoro już pojawiło się w mojej wypowiedzi "się". W życiu nie wymawiamy na końcu wyrazu żadnego "ę"! Absolutnie! Zawsze "ę" redukuje się do "e". No chyba, że odbiorca może mieć wątpliwości co do osoby, której dotyczy dany czasownik, przykładowo: PIJĘ - wymawiamy pije, a że opuszczamy z reguły zaimek osobowy, to można błędnie pomyśleć, że ON PIJE.. W takich wypadkach i tylko w takich dopuszczalne jest delikatne zaznaczenie "ę".
Inaczej sprawa ma się z "ą". Każdy aktor, lektor, czy ktokolwiek, kto zawodowo pracuje głosem, musi wymawiać piękne "ą". "ą" i "ę" to są samogłoski nosowe (jedyne dwie, które mają zapis graficzny). Wypowiadanie "ą" ma dwie fazy. Pierwsza z nich to ustna, kiedy mówimy "O", a druga to nosowa, w której mówimy "i", a cały głos skoncentrowany jest na nosie, a nie na ustach. Wypowiedzcie na głos ładne, czyste "ą" i przysłuchajcie się - rzeczywiście jest to słyszalne w ten sposób.
Pozostałe samogłoski nosowe, które nie mają zapisu graficznego to : -an, -en, -in, -on, -un, -yn. Powstają one w środku wyrazu, kiedy zamieniamy na nie "ą" i "ę". A dzieje się tak zawsze, kiedy stoją one zaraz przed spółgłoskami szczelinowymi: s, ś, z, ź, ż, sz, h, w, f.
Wiem, trochę to skomplikowane, ale postaram się pokazać to na przykładzie. WSTRZĄS - co tutaj słyszycie? WSTRZONS. Właśnie dlatego, że "ą" znajduje się przed spółgłoską szczelinową "s" i "ą" rozdziela się na "o" i "n". Wiele jest takich przykładów; GĘŚ, STĘSKNIŁ, MĄŻ, WĄŻ, WĄSY...
Dużo, dużo tych informacji. To tyle,. ile ja póki co ogarniam jako tako. Wiadomo, mogę się mylić, ale o to własnie chodzi na tym blogu - ja tutaj przekazuję Wam jak wygląda cały proces uczenia się tego wszystkiego, jak człowiek przekonuje się, że coś tam jednak robił źle i zdaje sobie nagle sprawę z własnych błędów. Jeśli kiedykolwiek będziecie się uczyli poprawności wypowiedzi, to zacznie nagle słyszeć momentalnie wszystkie niedocięgnięcia, wszystkie błędy. Dlatego, niech Was nie dziwi, że w takiej szkole powiecie "dzień dobry",a nauczyciel na wstępie Wam powie, że macie wadę wymowy. Ja dzisiaj, tak jak cała reszta mojej grupy, usłyszałam, że mam wadę wymowy! A to niespodzianka, bo w życiu bym nie przypuszczała. To wszystko dlatego, że nie mamy dookoła właściwych wzorców. Mój problem polega na seplenieniu podczas wymawiania "sz, s, z" itp, czyli tych "szeleszczących". W trakcie ich artykułowania język opiera się na zębach, a powinien na podniebieniu. Ale na razie jeszcze nie wiem dokładnie jak to powinno wyglądać... W każdym razie czeka mnie praca z logopedą. Bez tego ani rusz, bo cała nauka na marne. Szkoda, że w szkole nam tego nie zapewniają (przyjdzie do nas logopeda tylko na jedne zajęcia i zdiagnozuje jedynie). W Larcie są zajęcia z kobietą, która jest logopedą i ona ich ukierunkuje, wszystkiego ma ich nauczyć. My mamy z kolei impostacje z kobietą, która jest również logopedą, ale nie wiem czy będzie pracowała nad naszymi wadami wymowy jakoś szczególnie czy raczej nad rozwinięciem oddechu, mówieniu z przepony i podtrzymaniu głosu. Zobaczymy...
Na etiudy mieliśmy się nauczyć monologu Hamleta i do końca października zaliczyć. Do tego mamy zrobić około 3-minutową etiudę z życia wybranego zwierzątka. Jednak co tydzień mamy prezentować, brać do siebie uwagi, nanosić poprawki i w ten sposób dojść do zaliczenia. Ja na pierwszy termin nie poszłam, bo leżałam rozłożona w łóżku. Poszłam na drugi, powiedziałam jako druga (dwa razy się zacięłam z tekstem z nerwów). Poczułam tekst bardzo, bo jest mi bliski, wydobyłam z siebie emocje i zrobiłam wszystko to, czego nauczyłam się dotychczas - wodziłam oczami po całej widowni, modulowałam głos, zawieszałam go. Mówiłam to tak, jak czułam. Byłam w ogromnym szoku, bo kiedy skończyłam mówić, po chwili ciszy, rozległy się brawa, których nie odpuścił nawet wykładowca. Usłyszałam kilka ciepłych słów, które pozwoliły mi poczuć się pewniej i uwierzyć, że jednak jestem na właściwej drodze i jest jakiś powód tego, że tu jestem właśnie. Żeby zaliczyć, musiałam powiedzieć tekst jeszcze raz bez pomyłki. Tym razem już się tak nie denerwowałam, bo wiedziałam, że zostało to przyjęte z aprobatą. Nie pomyliłam się. Znowu dostałam brawa i pan Luśnia stwierdził, że tym razem mówiłam jeszcze lepiej, więc widać, że będę robiła postępy. Naprawdę pomogło mi to bardzo uwierzyć w swoje możliwości i umiejętności. Do tego poprawiło humor na resztę dnia.
Co jeszcze ciekawego? Na monologi musieliśmy przeczytać książkę i teraz jesteśmy na etapie wybierania swojego monologu z tej książki. Bardzo ciekawa - "Sen o Ameryce" Michaela Vinera. Książka o młodych Rosjankach i Ukrainkach, które zostały prostytutkami albo tancerkami erotycznymi. W książce znajduje się mnóstwo opowieści i każda niesie ze sobą inną historię o innej kobiecie. Naprawdę warto przeczytać.
Byłam ostatnio na castingu. Jedna z byłych studentek tej szkoły, która jednak poczuła, że jej powołaniem jest reżyseria, chce stworzyć ciekawy film. Nie będę zdradzała o czym, bo sama wiem niewiele, a jest to raczej, jak wiadomo, tajemnicą. Zdjęcia miały się odbywać w kilku europejskich miastach. Tym bardziej zachęcające. Przebieg castingu był dziwny. Oglądali moje dłonie, pytali czy palę, jaki jest mój stosunek do narkotyków, czy rozebrałabym się, gdyby tego wymagał film lub sztuka, czy mam facebooka i ilu mam znajomych.. To ostatnie wyjątkowo mnie rozbawiło. Później musiałam zaśpiewać piosenkę. Śpiewanie, póki co, nie jest moją mocną stroną, ale dałam z siebie tyle, ile tylko potrafiłam śpiewając 'Kolorowy wiatr" Edyty Górniak. Później to samo miałam zaśpiewać na "wkurwieniu" (A, przyzwyczajcie się, że w tym środowisku wyjątkowo dużo stosuje się wulgaryzmów i już po pierwszym tygodniu nikogo to nie dziwi). Później miałam zagrać żonę jednego z jurorów, który mnie zdradził. Zaczęłam się na niego drzeć i wyzywać go, a jak powiedział, że to tylko moja siostra, żebym wyluzowała, stwierdziłam, że jest dziwką i nie może się nazywać już moją siostrą :D A on na to, że to u nas rodzinne, więc podeszłam i chciałam go strzelić w papę, ale wiadomo, że jak się zamachnęłam, to tego nie zrobiłam. Później miałam pokazać jaka jestem szalona, więc skakałam i rzucałam się jak idiotka i wiem, że to mnie zgubiło, a później miałam sobie wyobrazić, że jestem na imprezie i tańczę (bez muzyki). Najwyraźniej nie poszło mi najlepiej, bo nie dostałam się do drugiego etapu. Mogę to zgonić na karb choroby, nieodpowiedniego przygotowania, tego, że nie miałam okazji powiedzieć tekstu, ale tego nie zrobię. Po prostu się nie udało, trudno. Najważniejsze, że poczułam się po tym o wiele silniejsza i mogłam niemalże góry przenosić :)
Po 20 dniach nieobecności znowu do Was wracam. W ogóle można powiedzieć, że wracam do świata żywych. Choróbsko ciągnie się niemiłosiernie, ale wydaje mi się, że jest już lepiej. Mimo, że jest ciepło, zaopatrzyłam się w gruby szalik i czapkę, bo wieczory coraz częściej dają w kość. Teraz profilaktyka jest moim bratem. Liczę na to, że będzie coraz lepiej. Przynajmniej na plus jest to, że kontuzja (odpukać) odeszła w niepamięć, więc wreszcie mogę wrócić na zajęcia z tańca i z szermierki. Mam spore zaległości, niestety.
W skrócie opowiem Wam o wszystkich najważniejszych rzeczach, które wydarzyły się przez ten czas. Przede wszystkim dostałam wreszcie swoją wymarzoną pracę na recepcji i jest cudnie. Oby tak zostało. Kraków zaczynam ogarniać coraz bardziej, ale w dalszym ciągu Stare Miasto jest mi obce. Jakoś brak czasu i kiepski stan zdrowia ostatnio nie pozwalał na wędrówki po rynku, ale pewnie wkrótce to się zmieni. Zaklimatyzowałam się w tym mieście na dobre! Mówię Wam, że tu jest zupełnie inaczej. Jestem wreszcie SZCZĘŚLIWA, bo odnalazłam swoje miejsce na Ziemi. Nie pomyliłam się, wybierając akurat Kraków.
Na zajęciach uczyłam się ostatnio początków teatru i wiecie co..? Zdziwicie się, ale to, co nam wciskają w szkołach, że podwaliny dał teatr grecki, to jest totalny bullshit! Tak naprawdę wszystko zaczęło się od teatru cienia i... A wicie co? Może nie będę Wam tego opisywała. Lepiej w wolnej chwili machnę o tym felieton, o!
Na zajęciach z wiersza uczyliśmy się przede wszystkim intonacji i rytmu. Pan Korwin - Kochanowski opowiadał nam o tym, gdzie w wierszu znajduje się średniówka i pauza klauzlowa i co to takiego jest. Co to są za wynalazki, czym się różnią i po co się je używa? Już Wam mówię! Obie są punktami podziału w wersie. Znajdują się one w wierszach tonicznych, sylabicznych i sylabotonicznych.
Średniówka w wierszu jest zawsze mniej więcej w środku wersu, czyli jeśli przykładowo bierzemy pod lupę jedenastozgłoskowiec, to średniówka występuje po 6 sylabie (w trzynastozgłoskowcu po 7), a pauza klauzulowa jest na końcu wersu - po kolejnych 5 sylabach.
Jedna i druga nadają wierszowi odpowiedni rytm. Dzięki temu występuje także dostosowana do tekstu intonacja, a co za tym idzie - powstaje EFEKT, czyli wytworzenie napięcia, odpowiedniej atmosfery i naniesienie emocji na tekst. To wszystko jest możliwe właśnie dzięki średniówce i pauzie. Różnica między nimi jest taka, że przy średniówce powstaje tak zwana antykadencja, czyli ton głosu idzie do góry, co pokazuje, że za chwilę dopowiemy coś do tego, ale zawieszamy na krótką chwilę głos, na tym krótkim dźwięku, tworząc napięcie. Po chwili dokańczamy wers kończąc pauzą klauzulową i tutaj ton głosu idzie w dół, czyli powstaje dekadencja (bez względu na to czy jest przerzutnia czy nie - a najczęściej jest, bo własnie chodzi o przytrzymanie głosu, żeby zrobić odpowiedni nastrój, a nie jak panie w szkole uczą, żeby lecieć dalej). Jest to świetny zabieg, dzięki któremu publiczność jest Wasza. Pod warunkiem, że tego nie skaszanicie!
Trochę to wszystko jest jeszcze dla mnie czarną magią, ale wiem już, że "Pana Tadeusza" nie można sobie tak po prostu odklepać, bo zgubi się rytm i to w ogóle nie będzie to samo. Skoro to jest napisane wybitnie, wszak to trzynastozgłoskowiec, to i trzeba to odpowiednio powiedzieć. Na pewno wymaga to bardzo dużo pracy, ale wierzcie mi- efekty są wymierne.
Z kolei na zajęciach z dykcji, oprócz, rzecz jasna, ćwiczeń na dykcję, które zawsze poprzedza odpowiednia rozgrzewka, i ćwiczeń oddechowych, również uczyliśmy się odpowiedniego modulowania głosu. W tym przypadku nauczyliśmy się, że wszystkie 6 samogłosek, które znajdują się w języku polskim (a, e, i, o , u, y) zawsze w każdym wyrazie delikatnie wydłużamy, a wszystkie wyrazy mówimy wolniej niż zazwyczaj. Poza tym, jeśli w wyrazie mamy przykładowo dwie takie same litery obok siebie, jak np. WANNA, PANNA, itd. to tego n nie dublujemy w wypowiedzi, tylko mówimy pierwsze n i delikatnie przeciągamy jego wymowę i powstaje PAN__A. I malutkie utrudnienie, bo jeśli taka sama sytuacja jest pomiędzy wyrazami, przykładowo: Rycerz z Zarzecza, reżyser z Zarzecza - staramy się wypowiedzieć każde "z" osobno, w żadnym wypadku nie może być powiedziane pojedynczo, czyli nie : Rycerz (z)arzecza i reżyser (z)arzecza. Nie wiem czy to jest wystarczająco obrazowo pokazane, ale jęsli ktoś będzie chciał z tego czerpać, to może się połapie, a jak nie, to piszcie, wyjaśnię!
Kolejna sprawa, skoro już pojawiło się w mojej wypowiedzi "się". W życiu nie wymawiamy na końcu wyrazu żadnego "ę"! Absolutnie! Zawsze "ę" redukuje się do "e". No chyba, że odbiorca może mieć wątpliwości co do osoby, której dotyczy dany czasownik, przykładowo: PIJĘ - wymawiamy pije, a że opuszczamy z reguły zaimek osobowy, to można błędnie pomyśleć, że ON PIJE.. W takich wypadkach i tylko w takich dopuszczalne jest delikatne zaznaczenie "ę".
Inaczej sprawa ma się z "ą". Każdy aktor, lektor, czy ktokolwiek, kto zawodowo pracuje głosem, musi wymawiać piękne "ą". "ą" i "ę" to są samogłoski nosowe (jedyne dwie, które mają zapis graficzny). Wypowiadanie "ą" ma dwie fazy. Pierwsza z nich to ustna, kiedy mówimy "O", a druga to nosowa, w której mówimy "i", a cały głos skoncentrowany jest na nosie, a nie na ustach. Wypowiedzcie na głos ładne, czyste "ą" i przysłuchajcie się - rzeczywiście jest to słyszalne w ten sposób.
Pozostałe samogłoski nosowe, które nie mają zapisu graficznego to : -an, -en, -in, -on, -un, -yn. Powstają one w środku wyrazu, kiedy zamieniamy na nie "ą" i "ę". A dzieje się tak zawsze, kiedy stoją one zaraz przed spółgłoskami szczelinowymi: s, ś, z, ź, ż, sz, h, w, f.
Wiem, trochę to skomplikowane, ale postaram się pokazać to na przykładzie. WSTRZĄS - co tutaj słyszycie? WSTRZONS. Właśnie dlatego, że "ą" znajduje się przed spółgłoską szczelinową "s" i "ą" rozdziela się na "o" i "n". Wiele jest takich przykładów; GĘŚ, STĘSKNIŁ, MĄŻ, WĄŻ, WĄSY...
Dużo, dużo tych informacji. To tyle,. ile ja póki co ogarniam jako tako. Wiadomo, mogę się mylić, ale o to własnie chodzi na tym blogu - ja tutaj przekazuję Wam jak wygląda cały proces uczenia się tego wszystkiego, jak człowiek przekonuje się, że coś tam jednak robił źle i zdaje sobie nagle sprawę z własnych błędów. Jeśli kiedykolwiek będziecie się uczyli poprawności wypowiedzi, to zacznie nagle słyszeć momentalnie wszystkie niedocięgnięcia, wszystkie błędy. Dlatego, niech Was nie dziwi, że w takiej szkole powiecie "dzień dobry",a nauczyciel na wstępie Wam powie, że macie wadę wymowy. Ja dzisiaj, tak jak cała reszta mojej grupy, usłyszałam, że mam wadę wymowy! A to niespodzianka, bo w życiu bym nie przypuszczała. To wszystko dlatego, że nie mamy dookoła właściwych wzorców. Mój problem polega na seplenieniu podczas wymawiania "sz, s, z" itp, czyli tych "szeleszczących". W trakcie ich artykułowania język opiera się na zębach, a powinien na podniebieniu. Ale na razie jeszcze nie wiem dokładnie jak to powinno wyglądać... W każdym razie czeka mnie praca z logopedą. Bez tego ani rusz, bo cała nauka na marne. Szkoda, że w szkole nam tego nie zapewniają (przyjdzie do nas logopeda tylko na jedne zajęcia i zdiagnozuje jedynie). W Larcie są zajęcia z kobietą, która jest logopedą i ona ich ukierunkuje, wszystkiego ma ich nauczyć. My mamy z kolei impostacje z kobietą, która jest również logopedą, ale nie wiem czy będzie pracowała nad naszymi wadami wymowy jakoś szczególnie czy raczej nad rozwinięciem oddechu, mówieniu z przepony i podtrzymaniu głosu. Zobaczymy...
Na etiudy mieliśmy się nauczyć monologu Hamleta i do końca października zaliczyć. Do tego mamy zrobić około 3-minutową etiudę z życia wybranego zwierzątka. Jednak co tydzień mamy prezentować, brać do siebie uwagi, nanosić poprawki i w ten sposób dojść do zaliczenia. Ja na pierwszy termin nie poszłam, bo leżałam rozłożona w łóżku. Poszłam na drugi, powiedziałam jako druga (dwa razy się zacięłam z tekstem z nerwów). Poczułam tekst bardzo, bo jest mi bliski, wydobyłam z siebie emocje i zrobiłam wszystko to, czego nauczyłam się dotychczas - wodziłam oczami po całej widowni, modulowałam głos, zawieszałam go. Mówiłam to tak, jak czułam. Byłam w ogromnym szoku, bo kiedy skończyłam mówić, po chwili ciszy, rozległy się brawa, których nie odpuścił nawet wykładowca. Usłyszałam kilka ciepłych słów, które pozwoliły mi poczuć się pewniej i uwierzyć, że jednak jestem na właściwej drodze i jest jakiś powód tego, że tu jestem właśnie. Żeby zaliczyć, musiałam powiedzieć tekst jeszcze raz bez pomyłki. Tym razem już się tak nie denerwowałam, bo wiedziałam, że zostało to przyjęte z aprobatą. Nie pomyliłam się. Znowu dostałam brawa i pan Luśnia stwierdził, że tym razem mówiłam jeszcze lepiej, więc widać, że będę robiła postępy. Naprawdę pomogło mi to bardzo uwierzyć w swoje możliwości i umiejętności. Do tego poprawiło humor na resztę dnia.
Co jeszcze ciekawego? Na monologi musieliśmy przeczytać książkę i teraz jesteśmy na etapie wybierania swojego monologu z tej książki. Bardzo ciekawa - "Sen o Ameryce" Michaela Vinera. Książka o młodych Rosjankach i Ukrainkach, które zostały prostytutkami albo tancerkami erotycznymi. W książce znajduje się mnóstwo opowieści i każda niesie ze sobą inną historię o innej kobiecie. Naprawdę warto przeczytać.
Byłam ostatnio na castingu. Jedna z byłych studentek tej szkoły, która jednak poczuła, że jej powołaniem jest reżyseria, chce stworzyć ciekawy film. Nie będę zdradzała o czym, bo sama wiem niewiele, a jest to raczej, jak wiadomo, tajemnicą. Zdjęcia miały się odbywać w kilku europejskich miastach. Tym bardziej zachęcające. Przebieg castingu był dziwny. Oglądali moje dłonie, pytali czy palę, jaki jest mój stosunek do narkotyków, czy rozebrałabym się, gdyby tego wymagał film lub sztuka, czy mam facebooka i ilu mam znajomych.. To ostatnie wyjątkowo mnie rozbawiło. Później musiałam zaśpiewać piosenkę. Śpiewanie, póki co, nie jest moją mocną stroną, ale dałam z siebie tyle, ile tylko potrafiłam śpiewając 'Kolorowy wiatr" Edyty Górniak. Później to samo miałam zaśpiewać na "wkurwieniu" (A, przyzwyczajcie się, że w tym środowisku wyjątkowo dużo stosuje się wulgaryzmów i już po pierwszym tygodniu nikogo to nie dziwi). Później miałam zagrać żonę jednego z jurorów, który mnie zdradził. Zaczęłam się na niego drzeć i wyzywać go, a jak powiedział, że to tylko moja siostra, żebym wyluzowała, stwierdziłam, że jest dziwką i nie może się nazywać już moją siostrą :D A on na to, że to u nas rodzinne, więc podeszłam i chciałam go strzelić w papę, ale wiadomo, że jak się zamachnęłam, to tego nie zrobiłam. Później miałam pokazać jaka jestem szalona, więc skakałam i rzucałam się jak idiotka i wiem, że to mnie zgubiło, a później miałam sobie wyobrazić, że jestem na imprezie i tańczę (bez muzyki). Najwyraźniej nie poszło mi najlepiej, bo nie dostałam się do drugiego etapu. Mogę to zgonić na karb choroby, nieodpowiedniego przygotowania, tego, że nie miałam okazji powiedzieć tekstu, ale tego nie zrobię. Po prostu się nie udało, trudno. Najważniejsze, że poczułam się po tym o wiele silniejsza i mogłam niemalże góry przenosić :)