"Kochajcie teatr w sobie, a nie siebie w teatrze"
~Konstanty Stanisławski

czwartek, 13 sierpnia 2015

Odświeżamy portfolio

Sporo czasu minęło od ostatniej sesji, więc postanowiłam trochę odświeżyć swoje portfolio. Trochę się zmieniłam od tamtego czasu, a trzeba mieć aktualne zdjęcia. Dostałam jedną propozycję i się zgodziłam - oto efekty współpracy między mną a fotografem, Jaromirem Ludwinem.














czwartek, 5 marca 2015

Podsumowanie

Podsumowując sesję i miniony semestr, myślę, że sporo się nauczyłam. Wprawdzie efekt na egzaminach daleki był od ideału, ale wiadomo, że potrzeba jeszcze sporo czasu. Z dykcji poszło mi dobrze - dostałam wiersz dykcyjny i kilka pytań z teorii. Wyzwaniem był wtorek - najpierw egzamin z etiud, w trakcie którego ja i kolega myliliśmy swoje imiona (ja dlatego, że jako kochanek miał inne, a jako mój mąż inne, a on dlatego, że.. w sumie, to nie wiem dlaczego :D ). Poza tym nie było najgorzej, choć nie obyło się bez kilku jeszcze wpadek, m.in. wpadka ze światłem. Mieliśmy mieć black outy, ale nastąpiło pewne utrudnienie, a mianowicie cały czas zapalone było światło jadalniane, którego operator świateł nie mógł wyłączyć, gdyż włącznik był przy scenie i nie mieliśmy się jak skomunikować, a my w tym stresie i zamieszaniu za kulisami po prostu się nie zorientowaliśmy, że to akurat to światło jest zaświecone. I klapa. Zwłaszcza, że cała etiuda kończyła się black outem i dopiero po nim miałam zejść, ale jakoś chyba wybrnęłam z sytuacji. To był dla nas poważny sprawdzian. Za to druga etiuda poszła nam sprawniej, a i puenta zdaje się, Panu dyrektorowi przypadła do gustu, bo pozytywnie skomentował.
Zaraz po etiudach były monologi. To też był trudny orzech do zgryzienia. Mój monolog był stanowczo za długi i, jak później się dowiedziałam, mówiłam go zdecydowanie za wolno, przez co zrobił się nudny jak flaki z olejem. No trudno, klapa. Tak to akurat czułam. Uważam, że osoba, która mówi o tak traumatycznych przeżyciach nie potrafi sypać słowami jak z rękawa i zachować dynamiki. Tydzień temu jak tak mówiłam, było fajnie. No, ale skoro reakcja publiczności była jaka była.. Fajne było to, że na koniec monologu wybiegłam zapłakana, a za mną koleżanka. Oczywiście wszystko było wyreżyserowane, ale śmiać mi się chciało, że jeden członek komisji próbował mnie złapać i uspokoić jakby :D A cały czas musiałam się trzymać roli, bo nawet jeśli byłam za ścianą, to ostatnie rzędy mogły mnie widzieć.
Najtrudniejszy moment był kiedy koleżanka po mnie mówiła swój monolog. Jej postać to Rosjanka, która była prostytutką. Typ niezbyt inteligentnej blondynki, dla której najwyższą wartością jest kasa. Wszysy na widowni przez cały czas trwania monologu, czyli jakieś 15 minut, się śmiali. Pękali wręcz ze śmiechu, choć nie takie było założenie. Koleżanka dzielnie się trzymała, choć śmiech jest zaraźliwy. Za to inna koleżanka,siedząca obok mnie, nie wytrzymała i co chwilę trzęsła się ze śmiechu. Sama momentami nie mogłam wytrzymać i zaciskałam przeponę, gryzłam policzki od wewnątrz i starałam się skupić na czym innym, byle tylko się nie poddać temu ogólnemu szaleństwu. Jakoś dałam radę. Podsumowanie egzaminu nie należało do zbyt przyjemnych doznań, więc nie będę się na ten temat wypowiadała. Powiem tylko, że ogólnie rzecz biorąc było beznadziejnie.
W środę szermierka, która nie należy do moich ulubionych zajęć. Zrobiłyśmy układ, ale trudno było nam się dogadać z koleżanką, w efekcie czego wyszło kiepsko. Technicznie dosyć w porządku, najważniejsze zasady zostały zachowane, ale bez szału.
Po tym był wiersz. Tutaj moje zaskoczenie, bo spodziewałam się wyższej noty, ale cóż.. Poprzednio chyba było lepiej. Żałowałam tylko, ze nie powiedziałam "Beniowskiego", który był podnosił ocenę, ale bałam się, że wygłupię się z interpretacją, bo raz tylko czytałam fragment i nie byłam go pewna...
Impostacja - wiadomo, było dobrze. Nie było niczego trudnego, oddech mam już całkiem nieźle podparty, samogłoskowanie nie sprawia mi żadnych trudności, więc tutaj byłam spokojna. Za to wiedza o teatrze mnie położyła.. Kilka dni stresu, plus niedospanie, plus uczenie się w nocy i bycie zombiakiem rano, zrobiły swoje. Wprawdzie zdałam egzamin, ale z bardzo niezadowalającym dla mnie wynikiem. Trafiłam na pytania, które wyjątkowo mi nie przypasowały. A jak mi się wydawało, że coś na ten temat wiem, to jednak okazało się, że ta wiedza była niewystarczająca.

Sesja jednak zdana i to najważniejsze. Liczę na to, że teraz będzie lepiej. Przede mną nowe, ciekawe projekty, ale póki co to niespodzianka. Aktualnie nagrywamy wiersze w studio, mamy zajęcia z castingu, więc oswajamy się z kamerą, zaczynamy śpiewać piosenki, grać sceny z klasycznych dramatów, a na wocie przerabiamy to, co najbardziej mnie interesuje, czyli STANISŁAWSKI.

A tu takie zdjęcie z nagrywania :)


piątek, 20 lutego 2015

Zmazana politura

Witajcie po dłuższej przerwie!

Wróciłam już z ferii, mam nawet chwilę wytchnienia i czas na to, aby uzupełnić wpis na blogu. Sesja wszakże dawno się zakończyła. Szczęśliwie dla mnie, pomimo kilku nieoczekiwanych zwrotów akcji ;-)

Pierwszy był egzamin z tańca. I tutaj miałam potwornego pecha, albowiem dwa dni wcześniej, chcąc dostatecznie rozciągnąć się do szpagatu planowanego na egzamin,  nabawiłam się konkretnej kontuzji. Mianowicie naciągnęłam kilka ścięgien od kolana aż po cztery litery. W efekcie na egzaminie robiąc rozgrzewkę, wypady nogami i inne akrobacje (nie mówiąc o samym szpagacie w etiudzie sprawnościowej), zagryzałam wargi z bólu. Jednakowoż starałam się dać z siebie wszystko. Owo "wszystko" zaprocentowało wystąpieniem hektolitrów potu, w efekcie czego spłynął mi z ócz makijaż. A makijaż był nie byle jakiego gatunku. Nie, żeby zaraz kolory tęczy. Tak klasycznie, ale niezbyt delikatnie. Brązowy cień, brązowa kreska i tusz. Największym problemem był, istotnie, tusz. Kto normalny maluje się na egzamin z tańca?!

Wyobraźcie sobie moje zdziwienie, kiedy podeszłam do wielkiego lustra, żeby ustawić się w kolejce do wykonania obrotu. Spojrzałam i znieruchomiałam. Wydawało mi się, że widzę potwora. Rzeczone oczy były dookoła wymazane jakąś czarną mazią. Zareagowałam w sposób gwałtowny - zaczęłam czym prędzej ścierać, żeby ukończyć dzieło jeszcze zanim będzie moja kolej. Niestety, pomysł to był zupełnie nietrafiony, gdyż zaczęło to wyglądać jeszcze gorzej!
Jak patrzyłam tak na siebie, to wyobrażałam sobie zdziwienie komisji, gdy przez pół godziny patrzyli na mnie w takim stanie, podczas gdy ja, zupełnie nieświadoma, najspokojniej w świecie robiłam swoje. Planowałam już dostać ataku histerii, gdy maź nie chciała zejść z mojej twarzy, ale nie bardzo miałam na to czas. Z resztą, byłoby to iście ryzykowne posunięcie, biorąc pod uwagę fakt, że coś z tego makijażu jeszcze zostało. Z braku innych możliwości postanowiłam nawarczeć na kogoś kto stał mi za plecami, że nie uprzedził mnie o mojej prezencji. Ja bym uprzedziła! Niewiele myśląc, zaczęłam trzeć skórę pod oczami z racji tego, że nieubłaganie zbliżała się moja kolej. Uparcie postawiłam sobie za cel wytrzeć wszystko dokładnie, nim zaprezentuję się komisji indywidualnie, mając cichą nadzieję, że może jakimś cudem nie zwracali wcześniej na mnie uwagi i nie zauważyli, że wyglądam jak panda. Chwilę przed moim wystąpieniem, oczyściłam w miarę dokładnie tusz łącznie z całą politurą nałożoną na me zacne oblicze. To z kolei spowodowało, że w miejscu tarcia zrobiły się czerwone placki i wyraźnie wyblakła politura. Niestety, nie było już czasu na poprawki kosmetyczne, bo nadeszła moja chwila. Raz, dwa, trzy, cztery.. I po obrocie. Ktoś w ogóle patrzył?!


wtorek, 27 stycznia 2015

System Eliminacji Studentów Jest Aktywny

No i zaczyna się... W piątek pierwszy egzamin. Zaczynamy tańcem. Po dzisiejszych- ostatnich zajęciach przed egzaminem uważam, że mogłoby być gorzej, ale do różowych okularów jeszcze daleko. Ciągle zdarza mi się mylić w tańcach, zwłaszcza, że jednak polka i mazur, które dopiero doszły, będą na egzaminie, a w niektórych momentach stanowią dla mnie abstrakcję. Może jutro uda się jeszcze zrobić próbę, bo inaczej to nie wyobrażam sobie egzaminu. Byłam bardzo dobrej myśli, ale aktualnie zaczęły się pojawiać wątpliwości. Co do etiudy sprawnościowej, to jest lepiej niż na początku - robię ją w 2 minuty, ale są rzeczy, które muszę poprawić. I.. przede wszystkim - nie robię gwiazdy. Z resztą sami zobaczcie jak to wygląda:


Dzisiaj zdecydowanie przesadziłam i wszystko sobie ponaciągałam. Nie ma nic od razu. Wiem, że czeka mnie jeszcze bardzo dużo pracy. Ale myślę, że to jest do zrobienia.

Poza tym.. ufff.. kamień dziś spadł mi z serca. Właściwie to aż trzy razy, ale pozostałe dwie sprawy zostawię dla siebie, bo dotyczą w 100% prywaty. No, ale ta, która jej nie obejmuje, to po prostu prawdziwa dla mnie radość. Nieskończona. Mieliśmy dziś monologi. Oczywiście moje nastawienie wołało o pomstę do nieba, bo wcale (znów) nie miałam ochoty mówić tego monologu. Nic się nie przygotowywałam, tylko oglądałam jakieś filmy o przemocy wobec kobiet i wywiady maltretowanych żon. Pewnie czegoś tam się nauczyłam, ale myślę, że nie mogę temu zawdzięczać dzisiejszego sukcesu. Bo sukces był. Ustawiłyśmy się tak, jak to przećwiczyłyśmy tydzień temu i każda z nas zaczęła mówić swój monolog. Nie wiem jak to się stało, ale poczułam go całą sobą. Myślę, że też atmosfera, która zapanowała, to, że siedziałyśmy wszystkie razem i mówiłam to tylko do dziewczyn, a nie do publiczności, pomogła mi zrobić to w taki, a nie inny sposób. W pewnym momencie doszło też do tego, ze zaczęłam płakać w trakcie mówienia i wyszło to ze mnie samo, bez żadnego naporu. Czułam jak wszystko wewnątrz mnie drżało, jak krzyczało, jak bolało. Na pewno mogę to zrobić jeszcze lepiej, wiem to, ale dzięki temu wreszcie wiem, w którą stronę mam zmierzać i myślę, że na egzaminie będzie lepszy efekt. Wierzę w to. Najważniejsze jednak, że pani Z. wszyscy się podobaliśmy i nie szczędziła nam miłych, zaskakujących nawet, słów. Bardzo jej się podobało jak poprowadziłam postać i wreszcie jestem szczęśliwa. I przede wszystkim pewniejsza siebie w tym co robię. Zrobiłam to tak jak czułam, a to znaczy, że moja intuicja jednak nie zawodzi :) Po raz kolejny dostałam dowód na to, że jestem na właściwym miejscu i we właściwym czasie, a to dodaje skrzydeł!

A tutaj - tydzień temu tworzyliśmy układ wejść na monologi. Dzisiaj to wyglądało lepiej.

Jutro trzeba doszlifować układ na szermierkę. Sporo jest wprawdzie do szlifowania, a ciężko z dyspozycyjnością, ale jeszcze mamy tydzień i wierzę, że to dogramy. Jestem dobrej myśli. Najgorsze jest to, ze teraz muszę się skupiać na wszystkim na raz, a jeszcze w międzyczasie praca, a do tego przeprowadzka i milion spraw na głowie, ale trzeba dać radę. Jeszcze w czwartek kolokwium z wiedzy o teatrze, więc muszę się mocno spiąć. Chwila odpoczynku i jedziemy dalej! 

Cieszę się dodatkowo, bo z dykcji wszystko zaliczyłam :))) Moja pierwsza sesja w tej szkole chyba nie będzie taka najtrudniejsza :)

piątek, 23 stycznia 2015

Przedsesyjna gorączka

No i zaczęło się piekło na Ziemi.
Oczywiście żartuję, nie jest tak najgorzej. W sumie to jestem całkiem nieźle przygotowana, choć są jeszcze sprawy, które spędzają mi sen z powiek. Po pierwsze monolog. Jestem w czarnej d... Nasza wykładowczyni co chwilę zmienia trop, interpretację i to, co sobie wypracowałam w domu pod kątem jej uwag. Na kolejnych zajęciach jest to nieaktualne i do dupy i wracamy do tego, co było na początku. Dramat. Nie wiem już jak ugryźć ten monolog. Chyba przestanę słuchać i zrobię to po swojemu. Ale najgorsze jest to, że naprawdę zaczęłam do niego pałać nienawiścią i źle mi się z nim pracuje. Może jakoś to pójdzie...
Druga sprawa to gwiazda. A właściwie jej brak w mojej etiudzie sprawnościowej na tańcu. Sama etiuda idzie mi dosyć dobrze chyba (w każdym razie nie mam problemu z zapamiętaniem i szybkim wykonaniem wszystkich elementów), ale tej cholernej gwiazdy nie zrobię. Mam jakąś blokadę - boję się po prostu. Już bliżej mi do szpagatu. Tańce w miarę opanowane, choć zdarza się, że się mylę - szczególnie w jednym przejściu w krakowiaku. Nie idzie mi też mazur i polka jakoś super, ale to dopiero zaczęliśmy i nie będzie ich na zaliczeniu. Rozgrzewka też już dosyć spoko, daję radę i widzę postępy, ale rozgrzewa mnie zawsze tak, ze wylewam z siebie siódme poty :D
Z całą resztą jest chyba naprawdę dobrze. Dzisiaj dostałam pochwałę od prowadzącego zajęcia z etiud, że naprawdę dobrze gram i nie ma się do czego przyczepić. To samo z resztą usłyszałam od koleżanki, więc może jestem na dobrej drodze?
Z impostacją i dykcją czuję się dobrze. Raczej nie miewam z tym ogromnych problemów.
Nawet wiersz nie przeraża mnie już aż tak bardzo, trochę się uspokoiłam po ostatnich zajęciach. Będziemy mówili 2 bajki, sonet odeski (ech.. to nie jest mój konik), czytać sonet petrarki i dla chętnych "Beniowski". Dam radę.
Ach, jeszcze wiedza o teatrze.. Uch. Tutaj będzie ostro. Dużo pracy mnie czeka, ale mam nadzieję, że jakoś to pójdzie. No cóż, posiedzę sobie trochę w bibliotece.
Na szermierkę mamy bardzo fajny pomysł. Udostępniam filmik z zajęć, na których tworzyłyśmy układ. Wygląda jeszcze kiepsko, bo to początek, ale cieszę się, bo zawsze to jakieś postępy :D



Btw - chyba mi szczęka planuje wypaść z zawiasów, bo wszystko mi tam przeskakuje. Skubana tak boli. Jakoś tak nagle mi się stało.

Relacje po-sesyjne wkrótce. Pierwszy egzamin w następny piątek. Z tańca.

poniedziałek, 15 grudnia 2014

Trudne początki

Mówi się, że początki zawsze są trudne. Naprawdę nie spodziewałam się, że może być aż tak trudno. Od ponad miesiąca mam potworny ból zatok, przez co rozsadza mi głowę, do tego od dwóch tygodni dołączyła obrzęknięta krtań. Jakoś nie było czasu iść do lekarza i trzeba było funkcjonować dalej. Z takimi przypadłościami normalnie uczestniczyłam w zajęciach jeszcze do zeszłego tygodnia, wydzierając się na scenach czy ćwicząc głos i dykcję. Z tym, że coraz bardziej zaczęło mi to dokuczać, więc trochę odpuściłam te przedmioty. Niestety, dziś, kiedy wreszcie udało mi się dostać do mojej cudownej pani doktor, okazało się, że mam: zapalenie zatok, zapalenie krtani i tchawicy. Iście rozkoszne trio. Najwyraźniej krakowski klimat wyjątkowo mi nie służy, bo odkąd tu mieszkam, to więcej choruję niż tryskam zdrowiem. Może to okres jesienno - zimowy też się przyczynił. Zobaczymy jak będzie dalej. Na razie wykupiłam pół apteki, żeby wyleczyć te przypadłości. Liczę na to, że to coś pomoże.

Jeszcze jestem taka mądra, że tydzień temu umówiłam się na casting do nowego teatru powstającego właśnie w Krakowie. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że nie jest ze mną kolorowo. Dostałam termin na dzisiaj na 17:40 i kazano mi zaprezentować monolog współczesny. Mimo wszystko, skoro już się umówiłam, nie chciałam zmarnować swojej szansy, więc oczywiście tam podreptałam. Zestresowana niemożliwie, milion razy już w myślach rezygnowałam. Ach! Co człowiek sam sobie potrafi narobić w głowie! Kiedy dotarłam przed czasem (chociaż wstrzymano u mnie ruch tramwajowy, więc wszystko wskazywało na to, że mogę nie dojechać) i weszłam, okazało się, że w sali czekają tylko 3 osoby - organizatorzy. Wpuścili mnie od razu przed czasem. Wyraziłam głośno swoje zdziwienie, że tutaj takie pustki (z reguł przecież castingi są oblegane, a tu jeszcze się przed czasem wchodziło). Pani A., która jest aktorką, wytłumczyła mi, że niektórzy odwołali z różnych powodów. Po czym dodała, że to było niedobre wejście, że tak wytykam coś takiego. Że bardzo nietaktowne. Zaśmiałam się i przeprosiłam, no bo co mi zostało... A ona powiedziała: "Daj spokój. Rozbieraj się i wejdź z taką pewnością siebie jak na początku". No więc to najwyraźniej był mały teścik. Miałam przygotowany monolog z filmu "Jesienna sonata" w reżyserii Irgmana Bergmana. Mocny kawałek. Jeszcze wczoraj kiepsko mi to szło, bo za późno się za to zabrałam, ale udało mi się dobrze przyswoić tekst i wypracować sposób mówienia, do tego stopnia, że wszystko to czułam w sobie i nawet potrafiłam się w kluczowym momencie rozpłakać bez żadnego problemu.
Jednak na castingu pojawiło się małe zaskoczenie. Reżyser dał mi partnerkę, z którą miałam prowadzić dialog z tekstem monologu. I tutaj już nie udało mi się tego zrobić tak fajnie, jak chciałam. Kobieta mi co chwilę przerywała i zrobił się z tego miałki tekst, nic dobrego z tego nie wyszło. Ja sama poza tym trochę się pogubiłam i przez stres nie byłam w stanie tego obronić. Czuję, ze nie dałam z siebie wszystkiego, co jest najgorszym z możliwych uczuć po wyjściu z castingu. Bo jeśli się nie uda, ale czujesz, że dałeś z siebie wszystko, co mogłeś w danej chwilii dać, to czujesz po tym jakąś satysfakcję, że w ogóle to przeszedłeś, czujesz się silniejszy. Ale kiedy zdajesz sobie sprawę, że wszystko położyłeś, to nagle pojawiają się pretensje skierowane pod swoim adresem. Bo przecież wiem, żę POTRAFIĘ LEPIEJ.

Z drugiej strony... To tylko casting. Przede mną jeszcze ich miliony. Może z biegiem czasu się przyzwyczaję i będzie lepiej? W każdym razie, jeśli będę się tym tak przejmowała i żuła ciągle te szmaty, na pewno mi to nie pomoże. Więc wywalam to tutaj, jako jedno z moich mniej przyjemnych wspomnień z początku mojej długiej i wyboistej, aktorskiej drogi. Będę się kiedyś z niego śmiała, a teraz zostawiam to tutaj, zamykam, a w głowie robię miejsce na coś innego.! :-)

sobota, 29 listopada 2014

Nadrabiamy..

Wieki mnie tu znów nie było. Praca, szkoła, praca, szkoła i tak w kółko. Po drodze jeszcze trafił mi się wyjazd do domu na długi weekend. Przez te dwa miesiące trochę się już nauczyłam. Mam za sobą zaliczenie z dykcji (z teorii, o której pisałam w poprzednim poście), zaliczenie z wiedzy o teatrze, zaliczyłam etiudę o zwierzątku, musiałam się przez ten czas nauczyć sporo tekstów na zajęcia - sonety, bajki, itp. Poza tym robiliśmy etiudę pt: "Pustynia" - mieliśmy poczuć, że jesteśmy od kilku dni na pustyni z obcymi ludźmi, nie jedliśmy nie piliśmy, jest 50 stopni i jesteśmy wycieńczeni. Nagle zaczyna kropić. Jest 7 etapów deszczu, od kropienia właśnie a ż do oberwania chmury, a potem wszystko się uspokaja. Bardzo fajne przeżycie. Po tym zaczęliśmy przyotowywać etiudy pt: "Szpital", "Burdel", "Kościół", przy czym obowiązywała dowolna interpretacja tych słów.

Jesteśmy też już po fuksówce. U nas wyglądało to tak, że dostaliśmy temat od drugiego roku (u nas to był zlepek różnych słów niepasujących do siebie) i mieliśmy stworzyć scenariusz i zagrać to przed całą szkołą i wykładowcami. Wszyscy nam bardzo gratulowali. Postaram się umieścić nagranie, choć jest kiepskiej jakości. Później musiliśmy pokazać to jeszcze przed dyrekcją.

Głos jest w coraz lepszej formie, ale moja kondycja, mimo, że lepsza, nadal pozostawia wiele do życzenia :P Na tańcu uczyliśmy się już menueta, poloneza, a teraz jesteśmy na krakowiaku. Aż miło chodzi się na taniec. Na szermierce wreszcie coś skumałam i już mniej więcej wiem co z czym się je. Nadrobiłam te zaległości, które miałam przez chorobę. Na wierszu ciągle mówimy teksty pisane wierszem i tego naprawdę było sporo. Najwięcej przerobiliśmy Mickiewicza i Krasickiego. Teraz bierzemy się za sonety petrarkowe. Na monologach mamy już wybrane teksty, teraz uczymy się jak je mówić. I to wcale nie jes takie łatwe, bo żeby umieć opowiadać to, jakby to się rzeczywiście przeżyło, żeby to w nas siedziało, to trzeba wszystko przejść w wyobraźni, trzeba nabudować sobie w wyobraźni wszystko co jest w monologu i wszystko, czego nie ma. Trzeba umieć czytać między wierszami. Wczoraj nasza wykładowczyni od monologu wpadła na pomysł, żebyśmy mieli 2 monologi i ten drugi mamy napisać sami. Taki wymarzony monolog. Ja miałam różne pomysły, ale stanęło na anorektyczce. Właśnie jestem w trakcie pisania. Mam nadzieję, że się uda.

Poza tym poznałam już trochę Kraków wreszcie i jakoś lepiej mi się tu żyje. Zaczęłam też dawać korepetycje z angielskiego, więc nowe wyzwanie przede mną. Trochę trudno to wszystko pogodzić, ale nie ma rzeczy niemożliwych. Jakoś daję radę.

Nie mogę się doczekać, aż pojadę na święta do domu.. ^_^